O książce „Wszystko co lśni” było
swego czasu bardzo głośno. Ogrom opinii i pochwał sprawił, że poprzeczka
podniesiona została bardzo wysoko. Często powieści tak szeroko reklamowane
sprawiają zawód, bo czytelnik przygotowany na arcydzieło otrzymuje książkę dobrą,
która bez rekomendacji i bez nadmuchanego balonu oczekiwań spodobała by mu się dużo
bardziej. Ze świadomością tego wszystkiego sięgnęłam po książkę kanadyjskiej
pisarki i z radością przyznaję, że jest to dzieło godne wszystkich pochwał i
kilka lat po premierze nadal zachwyca.
Przyznaję, że mam problem z
czytaniem tak monumentalnych książek, bo wszystkie nazwiska mieszają się w
mojej głowie i z trudem przychodzi mi dopasowanie ich do właściwych postaci. Właśnie
z tego powodu cieszy mnie zawarta na początku wielu powieści lista postaci,
która szczęśliwie występuje też we „Wszystko co lśni”. Bohaterów w powieści nie
jest wielu, co może wydać się niemożliwe, biorąc pod uwagę objętość dzieła.
Wprowadzenie każdej postaci jest wyraźnie dogłębnie przemyślane, tak by
pojawiła się w odpowiednim momencie, nie później i nie wcześniej i wykonała
swoje zadanie.