W jednym z niedawnych tekstów wspominałam
drugą rocznicę śmierci Terry’ego Pratchetta. Dziś przypada inna, również druga
rocznica śmierci, kanadyjskiego aktora Jonathana Crombiego, niezapomnianego
odtwórcy roli Gilberta Blythe. Był idealnym Gilbertem, od pierwszego spojrzenia
na jego filmowe wcielenie, już zawsze podczas lektury w ten sposób wyobrażałam
sobie tego wyjątkowego bohatera. Jestem jedną z wielu miłośniczek książkowej
serii o Ani z Zielonego Wzgórza, które równolegle odczuwają ogromną sympatię do
ekranizacji powieści w reżyserii Kevina Sullivana z Megan Follows w roli
głównej. Nie wstydzę się tego, uwielbiam całą filmową serię, nawet ostatnią,
nie posiadającą swojego pierwowzoru literackiego część, bo nawet jeśli
cokolwiek można by tej produkcji zarzucić, to wszelką krytykę przysłania
wspaniała Megan jako Ania i Jonathan – perfekcyjny Gilbert. Pisałam już na blogu o dwóch książkach L.M
Montgomery, „Ani z Zielonego Wzgórza” i „Ani z Avonlea”. Dziś, w nieskrycie
nostalgicznym nastroju dzielę się tekstem na temat trzeciej chronologicznie
odsłony przygód uroczej, rudowłosej bohaterki.
To
ryzykowane stwierdzenie i sama nie jestem tego pewna, ale myślę, że „Ania na
uniwersytecie” to moja ulubiona część cyklu. Jest w niej tyle uczuć, przeżyć i
doświadczeń tego jak dorosłe życie różni się od wyobrażeń. W tej książce Ania
jest już bowiem dorosła. Wyjeżdża do Kingsport, gdzie uczy się i poznaje uroki
życia w wielkim mieście. Tak wiele zmieniło się w jej życiu. Ania nie lubi
zmian, ale wie, że są one nieunikalne.
Zmienia
się nie tylko dziewczyna, ale również jej otoczenie. Zarówno ona jak i jej
przyjaciółki zyskują wielbicieli, wiele z nich zaręcza się i zostaje mężatkami.
Ania przekonana jest, że nigdy nie wyjdzie za mąż. W wyobraźni kreuje wizje
romantycznych oświadczyn przez idealnego mężczyznę, które z godnością i
przykrością odrzuci. Nie wie jeszcze, że jej wyobrażenia i przekonania
kilkukrotnie legną w gruzach.
Inne
zdanie o małżeństwie ma najlepsza przyjaciółka Ani – Diana. Wspaniała, kochana
Diana, bratnia dusza Ani, bliska jej jak siostra. W ciągu kilku lat, które
obejmuje książka Diana wychodzi za mąż i zostaje matką. To koniec pewnej epoki
w życiu Ani. Diana nie będzie już na wyciągnięcie ręki, już nigdy nie wezwie
Ani przez światełko w jej oknie, nie spędzą razem beztroskiego popołudnia spacerując
i piknikując. Ale to nie jedyne podniosłe wydarzenie w życiu bohaterki. Po raz
pierwszy ma okazję odwiedzić dom swoich rodziców. Uwielbiam ten fragment
książki, w którym Ania odkrywa swoje korzenie i otrzymuje dawne listy mamy i
taty – pierwszą i jedyną pamiątkę po nich. Mimo tego, że zyskała nową rodzinę i
dom na Zielonym Wzgórzu to pierwszy raz, kiedy naprawdę może przestać czuć się
sierotą i osobą pochodzącą znikąd.
W
życiu Ani pojawia się również nieznany wcześniej smutek. Umiera bowiem pierwsza
z jej rówieśniczek, Ruby Gillis. Właśnie dzięki ostatniej rozmowie z dziewczyną
Ania uświadamia sobie, że życie ma głębokie znaczenie. Nie liczą się tylko małe
radości, przyjemności i sprawy przyziemne, ale przede wszystkim cele wyższe,
podążanie Bożą ścieżką. „Życie w niebie powinno się zaczynać tu na ziemi”.
Nie
będę ukrywać, że powodem, dla którego ta część serii ma szczególne miejsce w
moim sercu, jest ogromna ilość Gilberta. W powieści jest już mężczyzną, zna
swoje marzenia i wie czego chce od życia. Tylko Ani. Jego uczucie jest tak
głębokie i pełne – nie bez powodu Gilbert jest moim ideałem mężczyzny i
wymarzonym wzorcem życiowego partnera. Uwielbiam każdy fragment, w którym
mężczyzna się pojawia, kocham wszystko co mówi i robi. Rozpływam się gdy
czytam: „Aniu, gdybym mógł, sprawiłbym, żeby w Twoim życiu były tylko
szczęśliwe i przyjemne chwile”.
Gilbert
nie poddał się, nawet gdy Ania odrzuciła jego zaręczyny. Tak jak wszyscy
naokoło wiedział, że są sobie przeznaczeni i stworzeni właśnie dla siebie. Ania
długo nie mogła rozpoznać miłości do Gilberta, nie potrafiła odróżnić jej od
sentymentu i przyjaźni. To bardzo ludzkie i sprawia, że kocham tą postać
jeszcze bardziej. Często przecież nie wiemy czego chcemy, podejmujemy złe
decyzje i mylimy się w swoich uczuciach. A później żałujemy, tak jak Ania, nocą
kiedy Gilbert był umierający, a kobieta po raz pierwszy uświadomiła sobie
miłość do niego. Wspaniale napisany jest ten fragment, autorka cudownie oddała
uczucia, żal, rozpacz, bezsilność bohaterki. Tak pięknie opisała chwilę
objawienia Ani. Nieopisany zachwyt.
Ania
naprawdę dorosła. Zrozumiała czego chce w życiu, poznała miłość. Dawny
romantyzm zmienił swoje barwy, dziś potrafi się śmiać ze swoich dawnych
opowiadań, w których wszyscy bohaterowie tragicznie ginęli. Autorka wspaniale
opisała dojrzewanie i przemiany, które zaszły w bohaterce. W tej części stanęła
na wyżynach swojego talentu i wyobraźni – stworzyła wspaniałych bohaterów i
doskonale rozwinęła kreacje tych już istniejących. Kocham ją i dziękuję za to,
że stworzyła świat Ani, który stał się nieodłączną częścią mojego życia.
Ale co
zachwyca mnie najbardziej, „Ania na uniwersytecie” z każdym rozdziałem staje
się lepsza, aż do wspaniałego końca. Nietrudno pewnie zgadnąć, że to właśnie
mój ulubiony rozdział. Ponowne oświadczyny Gilberta i porozumienie, wyznanie
obustronnej miłości. Aż chciałoby się krzyknąć „nareszcie”! Nie mogę zacytować
tego fragmentu w tłumaczeniu, bo jest niedoskonałe i nie przekazuje tego co
Gilbert chciał powiedzieć: „There was nobody else – there never could be
anybody else for me but you. I’ve
loved you ever since that day you broke your slate over my head in school.” Nie mogło być nikogo innego, bo Ania z Gilbertem od
początku byli dla siebie stworzeni.
W moim przekonaniu i odczuciu Ania nigdy nie
była główną bohaterką książek. Już od pierwszej części seria była o niej i
Gilbercie i tak właśnie powinny nazywać się poszczególne części: „Ania z
Zielonego Wzgórza i Gilbert”, „Ania i Gilbert z Avonlea”, „Ania i Gilbert na uniwersytecie”
... Na piśmie nie wygląda to zbyt dobrze, ale w mojej głowie zawsze tak będzie
brzmiało. Polecam każdemu.
Głęboko poruszyły mnie Twoje urzeczenia kolejnym tomem cyklu o Ani <3 Ja również należę do jej admiratorek i często obiecuję sobie powrócić do tej wspaniałej krainy i znów przeżywać całą sobą historię literackiej przyjaciółki.
OdpowiedzUsuńPrzecudownie oddałaś każde z ogniw, składające się na siłę tej powieści. To prawda - Gilbert imponuje swoją konsekwencją i głębią uczucia do Ani, odwagą i determinacją, a przecież jest przy tym niesamowicie uroczym młodziencem, którego urok dorównuje błyskotliwości i lotności umysłu. Czy połączenie w jedno imion dwojga kochających się osób - miłością tak dogłębną - pozbawione jest melodii? Dla mnie nie, Agatko, zwłaszcza po Twoich wspaniałych wrażeniach, aż skrzących się od wrażliwości i sentymentu dla postaci <3 Bez reszty mnie oczarowałaś.
Cieszę się zawsze gdy spotykam kogoś tak samo jak ja oczarowanych Anią. Życzę wielu udanych powrotów do tego niezwykłego cyklu :)
Usuń