Czytałam w życiu już kilka
książek Folletta i z większości byłam zadowolona. To autor, który potrafi
skonstruować solidną fabułę i umiejscowić w niej wszystkich bohaterów, tak by
poszczególne wątki łatwo łączyły się w całość. Po kilkuletniej przerwie sięgnęłam
po „Zimę Świata”, kontynuację trylogii „Stulecie” i przyznam szczerze, że mam
mieszane uczucia. Nie do końca wiem, co mam o niej napisać.
Powieść przedstawia świat od czasu
wielkich przemian lat trzydziestych i dojścia do władzy Hitlera, poprzez II
Wojnę Światową, aż po lata powojenne. Wydarzenia w poszczególnych krajach-
uczestnikach konfliktu ukazane zostały poprzez losy kilku rodzin przedstawionych
już w pierwszym tomie serii. Obserwujemy wojenne lata w Ameryce, Wielkiej Brytanii,
Niemczech i Rosji. Towarzyszymy bohaterom podczas bitew, ale i romansów. Wydarzenia
fikcyjne mieszają się z tymi zainspirowanymi prawdziwą historią. I tu właśnie
pojawia się pierwszy zgrzyt, pierwsze zaskoczenie. W całej powieści bowiem, w
całej tej wojennej zawierusze w zasadzie nie istnieje coś takiego jak Polska.
Historia nauczana jest inaczej w
zależności od kraju, z tego samego powodu jest również przez poszczególne
narody inaczej odbierana. Myślę jednak, że nie sposób w powieści o II Wojnie
Światowej, zwłaszcza w powieści, w której występują historyczni bohaterowie i
opisywane są autentyczne, historyczne wydarzenia zapomnieć o udziale Polski.
Nie chcę stawać tu po stronie osób twierdzących, że Polska to najważniejszy
kraj świata, z którym każdy powinien się liczyć, a w naszej historii są tylko
epizody, w których byliśmy niezłomnymi, odważnymi i szlachetnymi bohaterami.
Jak odbierać jednak książkę, w której mocno zaakcentowany został wątek ruchu
oporu w Niemczech i bohaterskich czynów Niemców, którzy z narażeniem życia
walczyli z nazizmem nie wspominając o Polskim Państwie Podziemnym? Jak pisać o
Królewskich Siłach Lotniczych nie umieszczając wśród bohaterów ani jednego
polskiego pilota? Jest w powieści również fragment, który zirytował mnie
najbardziej. Rok 1945, Amerykanin, syn senatora, człowiek blisko związany z polityką
wygłasza zdanie: „Ktoś mi powiedział, że Rosjanie odkryli coś, co wygląda jak
obóz zagłady. Naziści zabijali tam każdego dnia setki ludzi. Ta miejscowość
nazywa się Auschwitz i jest w Polsce.” Gdzie w tym wszystkim Karski, Pilecki? Jak
można wykazać się taką ignorancją i posyłać ją dalej w świat?
Powieść jest napisana bardzo
dynamicznie, jak napisałam wcześniej autor posiada talent do tworzenia postaci
i umieszczania ich na właściwych pozycjach. Gdyby „Zima Świata” była książką
całkowicie fikcyjną nie ma problemu, polecałabym ją jako powieść, którą bardzo
dobrze się czyta i nie przeraża swoją objętością. Jedyne co może zniechęcić to
niektóre fragmenty wyjęte żywcem z telenoweli, z dialogami na podobnym
poziomie. Jest kilka takich fragmentów, przeważnie dotyczących romansów
bohaterów i myślę, że książka nie straciłaby na ich wycięciu. Jednak liczne
opisy scen miłosnych i związków, przeważnie bardzo dalekich od relacji
małżeńskich, to również cecha charakterystyczna pisarstwa Folletta. Spokojnie
można je wszystkie pominąć.
Choć „Upadek gigantów” będący
wstępem do serii czytałam już kilka lat temu, to pamiętam, że podobał mi się
dużo bardziej niż „Zima Świata”. Zawiodłam się trochę nieoczekiwanie, ale z
chęcią przeczytam tom wieńczący trylogię. Z pewnością w przyszłości sięgnę
również po poszukiwane od dawna „Filary Ziemi”. Follett to naprawdę niezły pisarz
i warto po niego sięgnąć. Do każdej jednak książki, oczywiście nie tylko jego
autorstwa, należy podchodzić z głową. Dziś wiele osób gra historią, posługuje
się nią do własnych celów wykorzystując braki wiedzy innych. Warto pamiętać o
przeszłości, wiedza może zapobiec przyszłym tragediom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz