Trzecia i ostatnia już odsłona
losów Fina Macleoda, pozostawia lekki niedosyt. Poprzednie części postawiły
poprzeczkę tak wysoko, że kolejnej zabrakło trochę by jej dosięgnąć. Mimo to
jest solidnym i wciągającym kryminałem. Dlaczego jednak mam wrażenie, że autor
pomylił bohaterów?
Na skalistej, surowej wyspie Lewis
zamieszkałej przez purytańską społeczność nic nie jest niemożliwe. Zniknięcie całego
jeziora, spowodowane spłynięciem wody przez szczeliny w popękanym torfie? Czemu
nie. Staje się to jednak sensacją, bo w miejscu dawnego zbiornika odkryty
zostaje skrywający ludzkie szczątki wrak helikoptera Roddy’ego Mackenzie,
zaginionego przed kilkunastoma laty sławnego rockmana. Układ zwłok wskazuje na
to, że Roddy nie zginął jednak w wyniku utonięcia. Policja rozpoczyna śledztwo w
sprawie morderstwa, a Fin powraca do wspomnień z czasów młodości, gdy z
muzykiem i jego zespołem łączyły go bliskie stosunki.
Akcja powieści to ponowny powrót do beztroskich lat, spotkań z przyjaciółmi i szalonych zabaw. To czas młodzieńczych marzeń, niespełnionych ambicji i zawiedzionych nadziei. Autor po raz kolejny przedstawia historię dorastania Fina Macleoda i odkrywa przy tym całkiem nowe fakty. No właśnie – całkiem nowe. Dowiadujemy się o jego młodzieńczym zauroczeniu, głębokiej przyjaźni z zaniedbanym i samotnym chłopakiem oraz współpracy z zespołem muzycznym. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że wszystkie osoby rzekomo stanowiące ogromną część młodości Fina, nigdy wcześniej nie zostały wspomniane ani słowem.
Dlaczego aż tak bardzo mi to
przeszkadza? Przecież to nic dziwnego, że czytelnik nie poznaje bohatera w
całości, nie da się przedstawić kompletnego życiorysu kreowanej postaci. W tym
przypadku mam jednak wrażenie, że autor na siłę próbował dopasować pewne fakty do
wcześniej stworzonego przez siebie obrazu bohatera. Historia, która
przedstawiana jest w książce, to naprawdę ciekawa, pełna akcji, wciągająca opowieść.
Mówi o przyjaźni, objawiającej się w najtrudniejszych momentach, o spełnianiu
zobowiązań, ale i trudnościach w komunikacji z najbliższymi i wyrażaniu swoich
uczuć. Jestem pewna, że powieść wybroniłaby się nie będąc częścią cyklu o
Finie, a nawet jeśli autorowi zależało na umieszczeniu jej w swojej trylogii,
to mógł wprowadzić kolejnego bohatera i obdarzyć go przeszłością, którą
przypisał Macleodowi. Byłoby to bardziej wiarygodne, przynajmniej dla mnie.
„Dziwne, że historia odcisnęła na nas swe piętno w taki właśnie sposób. Lecz odkrycie, że nasi przodkowie przeżyli wspólnie katastrofę Iolare, jeden dzięki drugiemu, uformowało między mną a Whistlerem pewną więź, której nikt inny nie potrafił tak naprawdę pojąć. Byliśmy odmiennymi zwierzętami, ja i on. Sądzę, że jako nastolatek zamykałem się w sobie. Niełatwo nawiązywałem przyjaźnie. I niewykluczone, że tylko to nas łączyło. Byłem dość chłodnym, zrównoważonym chłopakiem, rzadko odczuwającym przygnębienie, choć, kiedy teraz o tym myślę, miałem mnóstwo powodów, by mu ulegać. Whistler natomiast mógł w mgnieniu oka pogrążyć się w czarnej rozpaczy, jeśli sprawy nie przebiegały po jego myśli. Innym razem potrafił być nieodparcie zabawny, wręcz dusza każdego towarzystwa.Chyba jednak nie potrafił dostrzec linii oddzielającej to, co zabawne, od tego, co obraźliwe.”
Książkę zdecydowanie warto
przeczytać, jest tak samo klimatyczna jak jej poprzedniczki. To powieść
obyczajowa, społeczna, psychologiczna i sensacyjna. Lekko zawiodło mnie
zakończenie, szkoda, że autor postanowił tak zamknąć jeden z ważniejszych
wątków całej serii. Również z tego powodu, uważam, że „Jezioro tajemnic” to
najsłabsza część całej szkockiej trylogii. Najsłabsza nie znaczy jednak kiepska,
bo twórczość Maya jest zachwycająca, nastrojowa, tworzy on zapadających w pamięć,
realistycznych, zmagających się z wieloma wątpliwościami bohaterów i wspaniale opisuje
malowniczy i surowy krajobraz Hebrydów. Zachęcam do przeczytania wszystkich
odsłon serii i wyrobienia sobie własnej opinii na jej temat. Wierzę, że nie
zawiedziecie się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz