Pozytywne recenzje i pełne
pochwał opinie innych ludzi często wpływają na wybór moich lektur. Zachwalanie
książek przez krytyków i blogerów sprawia, że wobec wielu książek stawiam
wysokie oczekiwania. To niekoniecznie dobry zwyczaj, bo często przynosi
rozczarowanie; zdarza się, że powieści zaliczane przez innych do grupy „odkryć
roku”, „powiewu świeżości” czy „literackich przełomów”, mnie zupełnie nie
porywają. Sięgając po „Czarny dom” Petera Maya, miałam w głowie nadzieję na ciekawy,
dobry kryminał. Nie mogłam jeszcze wtedy wiedzieć, że otrzymam o wiele, wiele
więcej.
Fin Macleod powraca w rodzinne
strony, by uczestniczyć w śledztwie dotyczącym brutalnego morderstwa. Sprawa
toczy się na szkockiej wyspie Lewis należącej do archipelagu Hebrydów
Zewnętrznych gdzie policjant urodził się i wychował. Mieszkańcy wyspy to małe,
bogobojne społeczeństwo, w którym wszyscy się znają, a ich losy wzajemnie się
przeplatają. Rozwiązanie sprawy wymaga nie tylko odsłonięcia kurtyny pozorów i
kłamstw, ale również zagłębienia się w przeszłość i bolesne wspomnienia.
Autorowi udało się dosadnie oddać
ponury, ciemny obraz wyspy i jej mieszkańców. Surowy nastrój oddziałuje na
czytelnika. Książka jest bardzo klimatyczna, a opisy oddziałują na wyobraźnię. Rzeczywistość
przedstawiona jest tak urzekająco i wyraziście, że wywołuje to wrażenie
oglądania jej na własne oczy. Co więcej, oglądania jej przez pryzmat sepii, bo
w tym świecie nie ma kolorów, radości i beztroski. Jest to symbolicznie ukazane
w postaci krajobrazu, na który składają się zamieszkiwane przez ludność białe, pokryte
wapnem kamienne budynki i pozostałości dawnych czarnych domów. Klimat, który tak
sugestywnie stworzony został przez autora, wpłynął na mnie tak mocno, że
poczułam chęć poznania opisanych miejsc, zobaczenia ich i przekonania się na własne
oczy o ich niezwykłej malowniczości. Dotychczas taką reakcję wywołał we mnie
tylko jeden pisarz, równie utalentowany mistrz budowania nastroju Carlos Ruiz
Zafón, umiejscawiając akcję swoich powieści w dawnej, pełnej tajemnic
Barcelonie.
„Mieszkaliśmy, jak się to mówiło, w białym domu, w odległości około kilometra od wioski Crobost. Była to część lokalnej wspólnoty zwana Ness, na północnym cyplu Lewis, najbardziej na północ wysuniętej wyspy archipelagu Hebrydów Zewnętrznych. Białe domy zbudowano w latach dwudziestych z kamienia i wapna albo betonu i pokryto płytkami łupkowymi albo blachą falistą czy papą. Wzniesiono je na miejscu starych czarnych domów ze strzechami i ścianami bez zaprawy murarskiej, które stanowiły schronienie zarówno dla ludzi, jak i dla zwierząt. Na środku kamiennej podłogi w głównej izbie dzień i noc palił się torf. Tę izbę nazywano ogniową. Nie było kominów, a dym wydostawał się przez dziurę w dachu. Oczywiście nie było to skuteczne, i wnętrza domostw zawsze wypełniał dym. Nic dziwnego, że ich mieszkańcy nie żyli zbyt długo.”
Motyw powrotu do wydarzeń
przeszłości, tak często wykorzystywany przez autorów powieści kryminalnych, nie
jest w książce Maya czymś wtórnym i powtarzalnym. Był to zabieg nieunikniony, akcja
toczy się wśród osób, które dobrze się znają, a ich dzieje są przez to
powiązane. Zdarzenia sprzed lat mają swoje następstwa, ich konsekwencje
wpływają na teraźniejsze życie. Świeżość w wykorzystaniu motywu przeszłości objawia
się fragmentarycznym jej przedstawieniem. Nie poznajemy głównego bohatera od
razu, ale odkrywamy jego historię i losy wyrywkowo, po kawałku - nawet on sam
nie zna w całości swoich dziejów. Dopiero na końcu, ze wszystkich części wyłania
się pełny obraz. Przez ten zabieg autora wciąż od nowa oceniamy bohatera, każda
kolejna informacja zmienia nasz stosunek do niego. Jego kreacja jest dzięki
temu wiarygodna, staje się realistyczną postacią z krwi i kości a nie tylko z
papieru. Możemy odczuwać wobec niego sympatię lub głębokie współczucie, by po chwili
zamienić je w rozczarowanie albo nawet gniew - zupełnie tak jak wobec osób,
które spotykamy w świecie rzeczywistym.
Peter May stworzył książkę tak niezwykłą,
że nie potrafię w pełni wyrazić mojego zachwytu. To powieść nastrojowa,
klimatyczna, wywołująca smutek i współczucie wobec nieszczęśliwych losów
bohaterów. To książka, po którą każdy powinien sięgnąć, bo jest nie tylko
solidnie zbudowanym kryminałem, ale też opowieścią społeczno-obyczajową i okazją
do poznania niezwykłej rzeczywistości wyspy Lewis i jej mieszkańców. Polecam
gorąco. Książce i jej autorowi niespodziewanie udało się skraść moje serce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz