piątek, 7 kwietnia 2017

KRÓTKA HISTORIA SIEDMIU ZABÓJSTW - MARLON JAMES



Pierwsze co przychodzi mi do głowy na dźwięk słowa Jamajka zbiega się pewnie ze skojarzeniami większości ludzi – człowiek z dreadami, noszący element ubioru w charakterystycznym zielono-żółto-czarnym kolorze. Reggae. Bob Marley. Niewiele więcej nasuwa mi się na myśl, bo niewiele o tym wyspiarskim kraju wiem. „Krótka historia siedmiu zabójstw” nie zmieniła diametralnie mojego wyobrażenia Jamajki. Jednak zdecydowanie przeraziła, obrazowymi opisami przemocy, nienawiści i patologii. Długo czytałam tą książkę, nie tyle z powodu jej objętości, co właśnie z przyczyn dosłowności autora, dokładności w przedstawieniu nieskończonej pętli zbrodni w jakiej żyją bohaterowie. Przez całą lekturę nie mogłam powstrzymać się od pytania, czy obraz Jamajki w książce Jamesa jest głównie fikcją, czy rzeczywistym przedstawieniem wyspy i jej społeczeństwa.



Jamajka drugiej połowy XX wieku, Kingston, porachunki gangów i polityczne rozruchy. Ruch Rastafari zdobywa coraz więcej zwolenników, a sławę przynosi mu jeden z wyznawców. Śpiewak. Sławny i popularny, idol młodych i starszych ma, chcąc lub nie, ogromny wpływ na rzesze ludzi. Nie podoba się to wielu osobom. Na kilka dni przez wielkim koncertem dla pokoju do domu Śpiewaka wdzierają się uzbrojeni bandyci, kierując strzały w stronę artysty, jego współpracowników i bliskich.

Głównym motywem powieści jest wzorowany na prawdziwych wydarzeniach zamach na Boba Marleya. Jego rzeczywistych sprawców nie udało się złapać, w powieści więc autor wprowadza bohaterów za niego odpowiedzialnych. Motywy działania bandytów nie są jasne. To tylko jeden z ogniw łańcucha niekończącego się zła, będącego udziałem wszystkich ludzi. Tylko w stosunku do jednej z bohaterek zdołałam wzbudzić jakiekolwiek pozytywne emocje, tylko jej współczułam. Dziewczyna próbuje zmienić swoje życie, marzy o opuszczeniu Jamajki i o nowym początku w Stanach Zjednoczonych. Paradoksalnie jednak, to głównie z jej kreacji wyłania się poczucie kompletnego braku nadziei na jakąkolwiek zmianę. 

Bardzo źle czytało mi się tą książkę. Jest pełna wulgarności, bezsensownego zła i zniszczenia. Wiele fragmentów ominęłam, wielu zdań chyba nie zrozumiałam. To monumentalna powieść i zgadzam się z recenzentem „New York Timesa” zacytowanym na okładce – ma w sobie dużo z filmów Tarantino, to takie książkowe „Pulp Fiction”, złożone z ogromnej liczby niezwiązanych za sobą bezpośrednio, bo nie zawsze zachowujących chronologię wydarzeń i relacji wielu bohaterów. Świat, w którym toczy się akcja to miejsce sprowadzające nieszczęście na każdego człowieka. Nigdzie nie da się w nim znaleźć bezpiecznego schronienia. Powieść Jamesa ukazuje jak bardzo człowiek zniszczył świat mu dany, zniszczył samą istotę człowieczeństwa. Czytając tą książkę odechciewa się żyć, bo nie da się już ocalić świata. Tylko Bóg jest ratunkiem.

Dostałam powieść Marlona Jamesa w prezencie i głównie dlatego, mimo wielu momentów zniechęcenia zmotywowałam się do przebrnięcia przez nią. Nie wiem, czy żałuję jej lektury, ale z pewnością nie sięgnęłabym po nią kolejny raz. To wcale niekrótka historia zabójstw w ilości znacznie przewyższającej siódemkę.  

2 komentarze:

  1. Celnie określiłaś moje skojarzenia z Jamajką, ale chyba ten stereotyp jest jednym z nieuniknionych :)

    Twoją recenzję książki James'a potraktuję jako przestrogę i raczej po nią nie sięgnę, ponieważ odstrasza mnie natężenie wulgarności i potężny ładunek przemocy. Należę raczej do grona czytelników, którzy brutalności nie traktują jako waloru i nawet w zestawieniu z monumentalnością pozycji nie może (a może właśnie jest potęgowana) zniknąć. Dziękuję Ci za podzielenie się swoimi wrażeniami - miło czytać, że mamy wspólne gusta :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli tak, to zdecydowanie nie książka dla Ciebie. Lepiej ją ominąć ;)

      Usuń