Ponieważ wybór moich lektur nigdy
nie jest dziełem przypadku niezwykle rzadko trafiam na złe książki. Często
odkładam je w połowie, bo szkoda mi czasu na kontynuację czytania czegoś
bezwartościowego. „Strażniczkę książek” przeczytałam w całości. I sama nie wiem
co mną kierowało, bo od początku powieść była dla mnie ogromnym, ogromnym
zawodem.
O czym opowiada książka?
Nastoletnia Amy wraz z mamą przybywa na rodzinną wyspę swojej rodzicielki, by
oderwać się od smutków rzeczywistości. Po raz pierwszy spotyka swoją babcię i
innych członków rodziny. Niespodziewanie spada na nią wieść, że jej rodzina
posiada niezwykłą umiejętność przenikania do książkowych światów. Zadaniem
każdego członka rodu jest pełnienie straży nad treścią książek, zapewnianie
pomocy bohaterom i pilnowanie, by żaden wątek nie został zniekształcony.
Podczas podróży przez literacką rzeczywistość Amy natrafia na ślady złodzieja,
który kradnie pierwotne pomysły, niszcząc w ten sposób klasyczne dzieła, znane
wśród czytelników z całego świata. Bo jakie przygody przeżyłaby Alicja, gdyby
nie spotkała białego królika i nie trafiła do Krainy Czarów? Czym byłaby
opowieść o Wichrowych Wzgórzach bez otaczającego bohaterów zła, nienawiści i
zemsty? Kim byłby Mały Książe pozbawiony ukochanej róży? Brzmi ciekawie i
intrygująco? Zdecydowanie.
Pomysł był naprawdę dobry i z
pewnością utalentowany, dojrzały autor mógłby stworzyć z niego książkę
interesującą, żonglującą niuansami, konwencjami, zabawną i emocjonującą. Mechthildzie
Gläser to się jednak nie udało. Książka jest chaotyczna, nudna, zwyczajnie
męcząca. Główna bohaterka to typowa nastolatka, która opisana jest z typowym
dla młodzieżowych książek zwyczajem – nieporadna, fajtłapa, nie wierzy w
siebie. Spotyka na swojej drodze chłopaka, spędzają ze sobą czas, przyjaźń
zamienia się w coś głębszego. On oczywiście jest rycerski, zachwyca go jej
odmienność, uwielbia to, że sama nie dostrzega jaka jest piękna. Prawie w
każdej sytuacji oddaje marznącej dziewczynie swój sweter, co jest zawsze
dosadnie podkreślone. Zachowanie Amy zupełnie przeczy jej opisowi, jej miłość
do literatury i oczytanie nie przekłada się na rozum. Jest niedojrzała,
zwyczajnie dziecinnie obraża się na swoją mamę i z przesadą reaguje na
najbłahsze problemy. Również kreacja jej mamy jest dla mnie po prostu śmieszna.
To oczywiście również indywidualistka, jest weganką, ubraną niezmiennie w
kolorowe swetry, w których wygląda niespotykanie pięknie, jak żadna inna
kobieta. Rozpacza po rozstaniu z ukochanym, który postanowił wrócić do swojej
żony i dzieci (!). Uwaga, będzie dobra rada – nie chcesz znaleźć się w takiej
sytuacji? Nie podrywaj i nie umawiaj się z mężczyznami mającymi rodzinę.
Powieść to niezwykle infantylna
bajka, bo tak trzeba ją nazwać. Również język, którym jest napisana pozostawia
wiele do życzenia. O co chodzi z ciągłym jąkaniem bohaterki? O co chodzi z
ucinaniem wyrazów w połowie? „Ta…ak?”, „Oczy…wiście”, „Prze-pra-szam”.
Przyznajcie sami, czy to nie jest irytujące? Nie wiem na ile problem językowy
książki wiąże się z jej tłumaczeniem, nie znam dobrze niemieckiego, nie mogę
więc sprawdzić jak czyta się oryginał. I szczerze mówiąc, wcale tego nie
żałuję, bo to książka, do której nie chciałabym już wracać. Mam zastrzeżenia
również do wydawnictwa, bo nie dopilnowało ostatecznej wersji powieści, w
której literówek naprawdę nie da się nie zauważyć.
Bardzo zawiodłam się na „Strażniczce
książek”, a moje oczekiwania nie były wygórowane, liczyłam na niewymuszoną,
lekką opowieść o literackich przygodach. Szkoda, bardzo szkoda. Komu mogę
polecić powieść? Zdecydowanie młodszym czytelnikom, miłośnikom książek o
książkach i okołoliterackich przygód. Nie zachęcam jednak. Może warto sięgnąć
po inne, lepsze powieści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz