piątek, 4 marca 2016

POZDROWIENIA Z KOREI. UCZYŁAM DZIECI PÓŁNOCNOKOREAŃSKICH ELIT - SUKI KIM


Korea Północna w dzisiejszych mediach często przedstawiana jest jako ciekawostka, bastion odmienności i inności. Infantylizm wpajany w Koreańczyków przez władze w równie infantylny sposób przedstawiany jest w telewizji i prasie świata zewnętrznego. Pokazywane są relacje z takich wydarzeń jak udział północnokoreańskich sportowców w Igrzyskach Olimpijskich, występ Filharmonii Nowojorskiej czy sztuka teatralna z bohaterami filmów Disneya w roli głównej pokazana przed publicznością koreańską... Ludzie, którzy o Korei niewiele wiedzą odbierają to jako krok naprzód, otwarcie się kraju na cywilizację i kulturę zachodu. Jednak to wszystko jest starannie zaplanowanym działaniem władz. Grą, pokazem przeprowadzonym specjalnie na potrzeby świata.


W swojej książce Suki Kim przedstawia prawdziwy obraz Korei. Opisuje tylko mały wycinek społeczeństwa - życie dzieci koreańskich elit. Autorka urodzona w Korei Południowej w wieku kilkunastu lat wraz z rodzicami wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Z zawodu dziennikarka kilkukrotnie miała okazję wziąć udział w amerykańskich delegacjach do kraju rządzonego przez Kim Dzong Ila. Za każdym razem, posiadając dużą wiedzę o systemie panującym w państwie i żyjących w nim ludziach, udało jej się dostrzec prawdę za misternie tworzonym przez władze obrazem Korei. Gdy dowiedziała się, że planowane jest otwarcie uniwersytetu prowadzonego przez zagranicznych nauczycieli, postanowiła zgłosić się do pracy, przyjrzeć się życiu elit i napisać książkę na podstawie swoich obserwacji.
„Miałam proste życzenia. Chciałam, żeby moi studenci mieli ładne, ciepłe ubrania i świeże mleko i żeby można było włączyć światło, kiedy robi się ciemno, albo przynajmniej żeby wystarczyło dla wszystkich latarek i baterii. Chciałam lepszego jedzenia da tych chłopców, którzy jeszcze rośli, i ogrzewania, żeby nie marzli. Czasami zaspokojenie ich podstawowych potrzeb – światła, ogrzewania, pożywnego jedzenia – wydawało się równie ważne, jak danie im wolności.”

Książkę czyta się jednym tchem, ze względu na dobry warsztat pisarski autorki, ale również na tematykę, z każdą stroną bardziej szokującą. Życie w Korei Północnej jest zupełnie inne niż w cywilizowanym świecie, do tego stopnia, że toczy się według osobnego kalendarza i czasu liczonego od narodzin Wiecznego Prezydenta. Jest to związane z panującą tam doktryną polityczną – dżucze, oznaczającą samodzielność, niezależność i izolację państwa. Dziennikarka opisuje wytyczne, które dostała wjeżdżając do kraju - zakaz mówienia o swoich państwie, prawdy o świecie zewnętrznym, ostrzeżenia przed mówieniem o "Wielkim Wodzu", "Wielkim Przywódcy", zakaz zadawania pytań. Pisze o ciągłej obserwacji, braku prywatności, podsłuchiwaniu rozmów, wyprawach do sklepu pod czujnym okiem obserwatorów. Jednak te niewygody były prawdziwą wolnością w porównaniu z życiem koreańskich studentów. Autorka pisze otwarcie o ich niewiedzy, szokującym zdziecinnieniu, zakorzenionej w nich dumie, miłości do kraju i władzy. Studenci odbywają lekcje dżucze, uczeni są wrogości do innych nacji, podtrzymywana jest w nich atmosfera nienawiści i pogardy wobec wszystkiego niepochodzącego z Korei. Religia jest w kraju piętnowana, jedynym dopuszczalnym i jednocześnie obowiązkowym kultem jest cześć Wiecznego Prezydenta, Kochanego Wodza i Wielkiego Następcy. Czytając o naiwności Koreańczyków, wierze w mit o powstaniu Korei, niezwykłe, prawie ponadludzkie zdolności i osiągnięcia ich przodownika włos jeży się na głowie. Książka napisana jest bardzo emocjonalnie, autorka dzieli się z czytelnikiem swoimi własnymi przemyśleniami i obawami. Opisuje swoją bezsilność i walkę wewnętrzną, którą toczyła każdego dnia - pragnieniu pokazania swoim podopiecznym, że można żyć inaczej, że można być wolnym, a jednocześnie obawie, aby taka świadomość nie urodziła się w ich umysłach. Aby nigdy nie spróbowali wystąpić przed szereg, bo każda taka próba mogłaby skończyć się więzieniem lub obozem pracy.
„Aż do tego momentu miałam nadzieję, że może udałoby mi się zmienić jednego studenta, otworzyć jedną ścieżkę zrozumienia. Jaką jednak przyszłość wyobrażałam sobie dla tego studenta, do którego bym dotarła? Otworzenie tego kraju oznaczałoby poświęcenie życia tych ludzi. Oznaczałoby krew moich cudownych studentów. (…) Teraz, kilka lat później, ich twarze wciąż do mnie wracają, jedna po drugiej, i ogarnia mnie matczyne uczucie wobec nich, tych dziwnych dzieci, nieświadomych zewnętrznego świata. Dzieci, które nauczyłam mówić. A jednak mam nadzieję, że zapomnieli wszystko co w nich obudziłam, i zostali po prostu żołnierzami reżimu. Nie chcę sobie wyobrażać, co mogło się stać, jeśli zapamiętali moje lekcje i mnie, jeśli zaczęli kwestionować system. Nie mogę znieść myśli, że którykolwiek z moich studentów – moich chłopców, którzy tak gorliwie wołali >>Dzień dobry, pani profesor Kim! Jak się pani miewa?<< za każdym razem, kiedy wchodziłam do Sali – mógł skończyć w jakimś ciemnym, zimnym miejscu, w jednym z obozów pracy istniejących w całej Korei Północnej. Ta myśl wciąż sprawia, że nie mogę w nocy spać.”
Niektórzy czytelnicy zarzucają autorce, że zawarła w książce zbyt wiele spraw osobistych. Przeszkadzają im zwierzenia kobiety głównie na temat jej życia miłosnego. Ja jednak odbieram je jako jej próbę radzenia sobie z tęsknotą, zarówno za światem zewnętrznym i wolnością z nim związaną, ale również za bliskością drugiego człowieka. Emocje zawarte w książce są spowodowane również osobistym związkiem autorki z historią Korei – oboje jej rodzice pochodzą z rodzin rozdzielonych w wyniku podziału kraju. Wojna Koreańska wywarła ogromny wpływ na jej bliskich - tak jak na większość obywateli kraju żyjących w wojennych czasach - ale również na nią, dziedziczącą, jak sama mówi, smutek swojej babci i mamy. Nie zgadzam się więc z krytyką czytelników i uważam, że wspomnienia autorki i jej wyznania są mocną stroną książki.
„Takich historii jest w Korei Południowej mnóstwo. W Północnej pewnie też, gdyby jej mieszkańcom wolno je było opowiadać. Przymusowa rozłąka dręczy tych, którzy jej doświadczyli, długo po samym momencie rozdzielenia. To trwający wiecznie akt przemocy. Wiesz, że zaginieni tam są, oddaleni zaledwie o kilka godzin drogi, ale nie możesz się z nimi spotkać ani do nich napisać, ani zadzwonić. Może po drugiej stronie granicy utknęła twoja matka. Może twój kochanek, za którym będziesz tęsknić przez resztę życia. A może twoje dziecko, z którym nie możesz się zobaczyć, chociaż woła cię po imieniu i co noc zasypia z płaczem. Z Seulu Pjongjang wygląda jak wiszący nad półwyspem złowieszczy cień oddalony o dwieście kilometrów, tak bliski, ale niedający się dotknąć. Po dekadach takiej tęsknoty w narodzie budzi się rozgoryczenie. Ludzie wciąż rozpamiętują stratę, jak nieuleczalną chorobę, nieusuwalny zawód i ból. Mogą się tylko zastanawiać, co się stało z życiem, które mieli razem prowadzić. Dla tych z nas wychowanych przez matki i ojców, którzy doświadczyli takiej traumy na własnej skórze, przerwanie tego rozpamiętywania jest niemożliwe.”

Czy Koreańczycy kiedyś wyzwolą się spod totalitarnej władzy Kimów? Myślę, że samodzielnie będzie to dla nich bardzo trudne. Nie znając wolności i możliwości jakie oferuje dzisiejszy świat nie będą potrafili walczyć z reżimem. A może nawet nie będą chcieli tej walki w ogóle podejmować. Trudne warunki życia, ograniczenia, często głód spowodowany ubóstwem ale i niedostatkiem towarów są dla Koreańczyków codziennością. Wielu z nich nie zdaje sobie pewnie sprawy, że można żyć, pracować i myśleć inaczej. Przykład Korei uświadamia, jak wielką wartością jest wiedza. Czy wystarczająco doceniamy możliwość jej zdobywania? 


Polecam książkę każdemu. Dla mnie stała się wstępem do dalszego zgłębiania wiedzy o Korei – niegdyś jednym a teraz podzielonym kraju o strasznej historii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz