sobota, 15 kwietnia 2017

ANIA NA UNIWERSYTECIE - LUCY MAUD MONTGOMERY



W jednym z niedawnych tekstów wspominałam drugą rocznicę śmierci Terry’ego Pratchetta. Dziś przypada inna, również druga rocznica śmierci, kanadyjskiego aktora Jonathana Crombiego, niezapomnianego odtwórcy roli Gilberta Blythe. Był idealnym Gilbertem, od pierwszego spojrzenia na jego filmowe wcielenie, już zawsze podczas lektury w ten sposób wyobrażałam sobie tego wyjątkowego bohatera. Jestem jedną z wielu miłośniczek książkowej serii o Ani z Zielonego Wzgórza, które równolegle odczuwają ogromną sympatię do ekranizacji powieści w reżyserii Kevina Sullivana z Megan Follows w roli głównej. Nie wstydzę się tego, uwielbiam całą filmową serię, nawet ostatnią, nie posiadającą swojego pierwowzoru literackiego część, bo nawet jeśli cokolwiek można by tej produkcji zarzucić, to wszelką krytykę przysłania wspaniała Megan jako Ania i Jonathan – perfekcyjny Gilbert.  Pisałam już na blogu o dwóch książkach L.M Montgomery, „Ani z Zielonego Wzgórza” i „Ani z Avonlea”. Dziś, w nieskrycie nostalgicznym nastroju dzielę się tekstem na temat trzeciej chronologicznie odsłony przygód uroczej, rudowłosej bohaterki.



To ryzykowane stwierdzenie i sama nie jestem tego pewna, ale myślę, że „Ania na uniwersytecie” to moja ulubiona część cyklu. Jest w niej tyle uczuć, przeżyć i doświadczeń tego jak dorosłe życie różni się od wyobrażeń. W tej książce Ania jest już bowiem dorosła. Wyjeżdża do Kingsport, gdzie uczy się i poznaje uroki życia w wielkim mieście. Tak wiele zmieniło się w jej życiu. Ania nie lubi zmian, ale wie, że są one nieunikalne.  

Zmienia się nie tylko dziewczyna, ale również jej otoczenie. Zarówno ona jak i jej przyjaciółki zyskują wielbicieli, wiele z nich zaręcza się i zostaje mężatkami. Ania przekonana jest, że nigdy nie wyjdzie za mąż. W wyobraźni kreuje wizje romantycznych oświadczyn przez idealnego mężczyznę, które z godnością i przykrością odrzuci. Nie wie jeszcze, że jej wyobrażenia i przekonania kilkukrotnie legną w gruzach.

Inne zdanie o małżeństwie ma najlepsza przyjaciółka Ani – Diana. Wspaniała, kochana Diana, bratnia dusza Ani, bliska jej jak siostra. W ciągu kilku lat, które obejmuje książka Diana wychodzi za mąż i zostaje matką. To koniec pewnej epoki w życiu Ani. Diana nie będzie już na wyciągnięcie ręki, już nigdy nie wezwie Ani przez światełko w jej oknie, nie spędzą razem beztroskiego popołudnia spacerując i piknikując. Ale to nie jedyne podniosłe wydarzenie w życiu bohaterki. Po raz pierwszy ma okazję odwiedzić dom swoich rodziców. Uwielbiam ten fragment książki, w którym Ania odkrywa swoje korzenie i otrzymuje dawne listy mamy i taty – pierwszą i jedyną pamiątkę po nich. Mimo tego, że zyskała nową rodzinę i dom na Zielonym Wzgórzu to pierwszy raz, kiedy naprawdę może przestać czuć się sierotą i osobą pochodzącą znikąd.

W życiu Ani pojawia się również nieznany wcześniej smutek. Umiera bowiem pierwsza z jej rówieśniczek, Ruby Gillis. Właśnie dzięki ostatniej rozmowie z dziewczyną Ania uświadamia sobie, że życie ma głębokie znaczenie. Nie liczą się tylko małe radości, przyjemności i sprawy przyziemne, ale przede wszystkim cele wyższe, podążanie Bożą ścieżką. „Życie w niebie powinno się zaczynać tu na ziemi”. 

Nie będę ukrywać, że powodem, dla którego ta część serii ma szczególne miejsce w moim sercu, jest ogromna ilość Gilberta. W powieści jest już mężczyzną, zna swoje marzenia i wie czego chce od życia. Tylko Ani. Jego uczucie jest tak głębokie i pełne – nie bez powodu Gilbert jest moim ideałem mężczyzny i wymarzonym wzorcem życiowego partnera. Uwielbiam każdy fragment, w którym mężczyzna się pojawia, kocham wszystko co mówi i robi. Rozpływam się gdy czytam: „Aniu, gdybym mógł, sprawiłbym, żeby w Twoim życiu były tylko szczęśliwe i przyjemne chwile”.

Gilbert nie poddał się, nawet gdy Ania odrzuciła jego zaręczyny. Tak jak wszyscy naokoło wiedział, że są sobie przeznaczeni i stworzeni właśnie dla siebie. Ania długo nie mogła rozpoznać miłości do Gilberta, nie potrafiła odróżnić jej od sentymentu i przyjaźni. To bardzo ludzkie i sprawia, że kocham tą postać jeszcze bardziej. Często przecież nie wiemy czego chcemy, podejmujemy złe decyzje i mylimy się w swoich uczuciach. A później żałujemy, tak jak Ania, nocą kiedy Gilbert był umierający, a kobieta po raz pierwszy uświadomiła sobie miłość do niego. Wspaniale napisany jest ten fragment, autorka cudownie oddała uczucia, żal, rozpacz, bezsilność bohaterki. Tak pięknie opisała chwilę objawienia Ani. Nieopisany zachwyt.

Ania naprawdę dorosła. Zrozumiała czego chce w życiu, poznała miłość. Dawny romantyzm zmienił swoje barwy, dziś potrafi się śmiać ze swoich dawnych opowiadań, w których wszyscy bohaterowie tragicznie ginęli. Autorka wspaniale opisała dojrzewanie i przemiany, które zaszły w bohaterce. W tej części stanęła na wyżynach swojego talentu i wyobraźni – stworzyła wspaniałych bohaterów i doskonale rozwinęła kreacje tych już istniejących. Kocham ją i dziękuję za to, że stworzyła świat Ani, który stał się nieodłączną częścią mojego życia.

Ale co zachwyca mnie najbardziej, „Ania na uniwersytecie” z każdym rozdziałem staje się lepsza, aż do wspaniałego końca. Nietrudno pewnie zgadnąć, że to właśnie mój ulubiony rozdział. Ponowne oświadczyny Gilberta i porozumienie, wyznanie obustronnej miłości. Aż chciałoby się krzyknąć „nareszcie”! Nie mogę zacytować tego fragmentu w tłumaczeniu, bo jest niedoskonałe i nie przekazuje tego co Gilbert chciał powiedzieć: „There was nobody else – there never could be anybody else for me but you. I’ve loved you ever since that day you broke your slate over my head in school.” Nie mogło być nikogo innego, bo Ania z Gilbertem od początku byli dla siebie stworzeni.

W moim przekonaniu i odczuciu Ania nigdy nie była główną bohaterką książek. Już od pierwszej części seria była o niej i Gilbercie i tak właśnie powinny nazywać się poszczególne części: „Ania z Zielonego Wzgórza i Gilbert”, „Ania i Gilbert z Avonlea”, „Ania i Gilbert na uniwersytecie” ... Na piśmie nie wygląda to zbyt dobrze, ale w mojej głowie zawsze tak będzie brzmiało. Polecam każdemu.

2 komentarze:

  1. Głęboko poruszyły mnie Twoje urzeczenia kolejnym tomem cyklu o Ani <3 Ja również należę do jej admiratorek i często obiecuję sobie powrócić do tej wspaniałej krainy i znów przeżywać całą sobą historię literackiej przyjaciółki.

    Przecudownie oddałaś każde z ogniw, składające się na siłę tej powieści. To prawda - Gilbert imponuje swoją konsekwencją i głębią uczucia do Ani, odwagą i determinacją, a przecież jest przy tym niesamowicie uroczym młodziencem, którego urok dorównuje błyskotliwości i lotności umysłu. Czy połączenie w jedno imion dwojga kochających się osób - miłością tak dogłębną - pozbawione jest melodii? Dla mnie nie, Agatko, zwłaszcza po Twoich wspaniałych wrażeniach, aż skrzących się od wrażliwości i sentymentu dla postaci <3 Bez reszty mnie oczarowałaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się zawsze gdy spotykam kogoś tak samo jak ja oczarowanych Anią. Życzę wielu udanych powrotów do tego niezwykłego cyklu :)

      Usuń